Christianitas Christianitas
553
BLOG

Przywództwo polityczne. O 205 numerze Res Publiki Nowej.

Christianitas Christianitas Polityka Obserwuj notkę 0


Z zainteresowaniem przeczytałem 205 numer Res Publiki Nowej (RPN), która tuż przed wyborami parlamentarnymi podjęła problem przywództwa politycznego. Można powiedzieć, że numer ten ma swój wizualny kontekst. Dopiero co ukazał się film dokumentalny poświęcony Jarosławowi Kaczyńskiemu zatytułowany „Lider”. Lider znaczy przywódca. Stawiam sobie jednak pytanie, czy faktycznie temat dziś jest autentycznie ważny,  czy może był tylko chwytliwy przedwyborczo. Zdania na ten temat zapewne będą podzielone tak samo jak głosy po premierze wspomnianego filmu. Wiele zachwytów, ale też opinii od osób bliskich światopoglądowo byłem premierowi, ale odległych pokoleniowo, że to nie jest dobry obraz, a jedynie przydługa agitka polityczna Prawa i Sprawiedliwości.

Dlaczego o tym wszystkim tu wspominam? Może dlatego, że nie będąc wyborcą żadnej z dwóch mainstreamowych partii obserwuję wyścig wyborczy z innej perspektywy. Nieco podobne wrażenia jak po obejrzeniu filmu „Lider” mam po wstępnej lekturze czterech programowych tekstów redaktorów RPN. Jakby to była wydłużona ulotka wyborcza przygotowana przez think-tank Platformy Obywatelskiej, czyli jak być surowym dla rządu, ale nie za bardzo. Ostatecznie nie musiałby to być żaden zarzut skoro rozwój politycznych instytucji intelektualnych jest raczej pozytywem ostatnich lat i wiąże się z wchodzeniem w działalność publiczną pokolenia dzisiejszych 25- 30 letnich ekspertów, publicystów i działaczy. A jednak jeśli wydawca pisma zawiadamia, że mamy tu do czynienia z najlepszym intelektualnie pismem w Polsce doświadczam rozczarowania przy lekturze. Rozczarowanie to przede wszystkim polega na braku konkretnych propozycji nieustannie wspominanej konieczności reform, ale też na braku podjęcia głębszej refleksji nad zasadami polityki. Oczekiwałbym choć jednej z tych dwóch spraw. Nie jestem liberałem, ale z przyjemnością przeczytałbym refleksje młodych polskich przedstawicieli tego nurtu nad zasadami polityki. Tymczasem muszę wydłubywać z tekstów nie tyle nawet elementy zasady, co diagnozy kondycji. Zamiast tego sporo jest ogólników. Dobre, blisko siebie położone przykłady daje w swoim tekście Artur Celiński: „…proponowane jest stworzenie mechanizmów, które umożliwią mieszkańcom realny, partnerski i oparty na wzajemnym szacunku udział w sprawowaniu władzy” i dalej: „Przywódca będzie zaś zdolny do tego, aby razem z mieszkańcami tworzyć politykę rozumianą jako agenda osiągania wyznaczonych celów przy wykorzystaniu dostępnych narzędzi i posiadaniu zasobów […]Celem jest wypełnienie luki w realizowanej w Polsce koncepcji przywództwa – eliminacja ignorancji, rozmijania się polityki z oczekiwaniami obywateli i przerwanie tego błędnego koła, które sprawia, że połowa z nich zostaje w domach podczas wyborów”. Twierdzenia takie wyglądają na ciągi powierzchownie słusznych lecz dość banalnych stwierdzeń. Jeśli kryją się za nimi jakieś konkrety dobrze by czytelnik mógł je zobaczyć. Niestety taka szansa się nie pojawia.

Wojtek Przybylski bardziej odkrywa karty politycznej gry, co w pewnej mierze dobrze robi jego analizie jako tekstowi politycznemu. Otwarcie nazywa zwolenników Jarosława Kaczyńskiego troglodytami. Zapewne jest to epitet mający jedynie opisowy, można powiedzieć, przyrodniczy charakter, a jednak powszechnie bywa w publicystyce i życiu prywatnym także, uważany za obraźliwy. Publicysta zauważa, że sprawiedliwość społeczna w Polsce jest często jedynie pretekstem do rewanżu i powinniśmy zrezygnować z tej retoryki na rzecz „zwiększenia wydajności”. To jest ciekawy problem dyskutowany w Polsce od dwóch dekad i dotyczy choćby oceny reform gospodarczych Leszka Balcerowicza. Trudno jednak podjąć szczegółową dyskusję w tej sprawie bez konkretów w postaci przykładów rewanżyzmu, ale też przede wszystkim bez dyskusji na temat tego czym jest sprawiedliwość społeczna i jaki kształt powinna mieć. Propozycja zastąpienia jej sprawnością proceduralną wydaje się technokratyczną utopią. I nie chodzi tylko o upychanie pod etykietę „emocji”, społecznych i narodowych wartości, choć to także generowany pobocznie problem liberalnej technokracji. Mam na myśli zasadnicze rozumienie polityczności. Sprawność może być jedynie elementem dążenia do sprawiedliwości społecznej, która zawsze ma charakter polityczny, a więc w takim czy innym stopniu zależy od decyzji polityków na różnych stopniach systemu władzy. Czy propozycja większej proceduralności w kwestiach sprawiedliwości społecznej jest ostatecznie odpowiedzialna wobec obecnie rządzących? Moim zdaniem skłania ich do jeszcze większego zobojętnienia wobec problemów społecznych – rozdzielenia tego co polityczne, zasadniczo PR-owe, skupione na zdobyciu i utrzymaniu władzy, od tego co ludzkie. Komisja Palikota, która miała na celu likwidację absurdów w prawie była projektem o charakterze politycznym, a nie technokratycznym. Jednak do przeprowadzenia tej akcji potrzebna była polityczna wola reprezentująca określoną ideę. PR połączony z przekonaniem, że wystarczy pomanipulować przy „maszynie państwowej”, by osiągnąć efekt zakończył się fiaskiem. Finalnie okazuje się, że propozycja technokratyczna wzmacnia tylko populizm „państwa miłości”. Bez idei politycznych nie możemy zmieniać instytucji, ponieważ nie tylko nie wiemy jak to robić, ale i po co. A także z kim. Do usprawnienia techniki administrowania potrzebne jest wciągnięcie polityków w podejmowanie decyzji na poziomie rozpoznawalnych dóbr, choćby w minimalistycznym zakresie – powinno się im przypominać, ze mają się zająć czymś więcej niż zdobywaniem władzy. Jeśli tego nie będzie dalej możemy oglądać cedowanie przez polityków swoich uprawnień opartych na mandacie demokratycznym na teoretycznie odpolitycznionych technokratów, którzy w rzeczywistości są jedynie biurokratami niezainteresowanymi jakąkolwiek zmianą poza „pragmatyzacją”. Ta jednak także powinna mieć u podłoża decyzję polityczną określającą jej granice. Zbyt łatwo bowiem pragmatyka koliduje z ludzkim życiem. By jednak tak się stało potrzebne jest formułowanie zadań polityki nie z perspektywy panowania, ale odpowiedzialności i źródeł porządku politycznego. Przemyślenie tych spraw to ważne zadanie dla każdego think-tanku. Nie można zrobić kroku naprzód bez zmiany dzisiejszego sposobu definiowania władzy.

Lektura artykułu Marcina Moskalewicza potwierdza moje obawy co do zasad filozofii politycznej jaką wykładają nam redaktorzy Res Publiki Nowej. Finał tekstu daje wyraźną afirmację rozdzielnia polityczności (skuteczności politycznej), jako sprawowania władzy, a skuteczności technicznej. Sama skuteczność techniczna jest nikłą wartością jeśli nie realizuje założeń politycznych, a nie może tego robić jeśli władza nie jest reprezentacją żadnych idei (wolę mówić o dobrach), a jedynie reprezentantem woli posiadania władzy. U Moskalewicza jednak mamy do czynienia z pewnego rodzaju błędnym kołem, które implicite dostrzegam także w innych tekstach dyskusji redakcyjnej w 205 numerze RPN. Przytoczmy fragment: „…dla politycznej, a nie wyłącznie technicznej skuteczności, potrzeba nam widzialnej i namacalnej reprezentacji, zogniskowanej w osobie przywódcy, który będąc fasadą, jest jednocześnie podstawą politycznego bytu państwa”. Skuteczność techniczną rozumiem tu jako sprawne działanie „maszyny państwowej”, skuteczność polityczną jedynie jako utrzymanie władzy mającej wobec maszyny charakter zasadniczo symboliczny (maszynę możemy naprawić, uruchomić, ale bezpośredniej władzy nad jej działaniem nie mamy – możemy ją jeszcze popsuć ewentualnie – systemy totalitarne i niektóre demokracje próbowały ją jeszcze zbudować na nowo). Trudno inaczej postrzegać ten rodzaj myślenia o polityczności, kiedy „osoba przywódcy”, a więc i „zasada reprezentacji” okazują się jedynie fasadą. Jeśli fasada jest podstawą politycznego bytu państwa oznacza to ni mniej ni więcej tylko tyle, że polityka jest zorganizowanym kłamstwem, zasłoną mającą na celu odwrócenie wzroku obywateli w innym kierunku. Patrząc wprost zobaczylibyśmy samą naga władzę niezdolną jednak do podjęcia rzeczywistych zadań polityki, poza, jak dobrze zauważył Przybylski, przywoływaniem wciąż stanu wyjątkowego w sytuacji gdy coś się psuje. Problem w tym, że stan wyjątkowy jedno naprawia, a co innego przy okazji niszczy. Co pozostaje? „Umiejętność wykreowania przekonującej wizji przyszłości”, czyli to co do tej pory tylko bardziej. Oznacza to znowu PR, który jest ciągłą „kreacją przekonywujących wizji” – błędne koło się domyka. I jest lustrzanym odbiciem korumpowania społecznych „emocji”, o którą się oskarża drugą dominującą w dyskursie publicznym partię. Tyle, ze ten drugi dyskurs odwołuje sie do ciągłości idei scalających europejską formę polityczną – patriotyzmu, państwowości, narodu i religii. Sądzę raczej, że potrzebne jest przemyślenie zasad polityki tak, by opisać rzeczywistość poza dychotomią techniki władzy i techniki emocji. W innym przypadku wciąż będziemy podsuwać naszym politykom pokarm, z którego zrozumieją tyle, że władza ma służyć przede wszystkim im samym, a odpowiedzialność mogą przekazać innym – różnego rodzaju specjalistom od technologii społecznych. Jak w takiej sytuacji proponować jakiekolwiek działanie dla dobra publicznego, które zawiera w sobie element pragmatyczny, ale się do niego nie sprowadza?

W artykule wydawcy RPN pojawia się także postać Adama Smitha: “Magia ‘niewidzialnej ręki rynku’ Adama Smitha opiera się na fundamentach silnego i efektywnego systemu sądowniczego, chroniącego patenty, własność intelektualną, zobowiązania gospodarcze i tym podobne. Bez wyraźnej poprawy w tej sferze nie będziemy wstanie pomnażać narodowego bogactwa”. Jednak Adam Smith był przede wszystkim moralistą, a nawet teologiem, a nie teoretykiem sprawnego państwa. “Niewidzialna ręka rynku” może działać, ale środowisku określonych przekonań moralnych. Współczesne kryzysy monetarne wskazują, że porzucenie określonego szkieletu cywilizacyjnego opartego na chrześcijaństwie wprowadza nas na ocean chaosu gdzie konieczna jest interwencja państwa. Jednak nawet interweniujący nie mają pewności co do sposobu działania. Nie jestem ekonomistą więc nie będę głębiej wchodził w ten obszar. Jednak analogicznie przy erozji etycznego charakteru działania politycznego sprawne sądownictwo będzie jedynie katedrą bez fundamentu dlatego ważne jest by państwo na swój sposób rozpoznawało aspekt jakim jest formacyjne znaczenie prawa, a wiec i Prawodawcę stojącego za prawem naturalnym. Państwa wyzbyte sprawiedliwości są tylko zorganizowanymi bandami zbójców, jak mówił pewien klasyk.

 

Osobno warto przeczytać artykuł Michała Wysockiego, który, pomimo posiadania pewnych trudności wspomnianych powyżej,  jest ciekawą propozycją diagnozy problemów relacji pomiędzy państwem a politykami. Słabość polskich przywódców wynika, jego zdaniem, przede wszystkich z kształtu instytucjonalnego polskiego ustroju utrudniającego wskazanie najważniejszej osoby w państwie, ale także ze specyficznej sytuacji polityków, od których oczekuje się niejako podtrzymywania na swoich barkach całego państwa miast wchodzenia w rolę, która sama jest utrzymywana siłą społeczności i ustroju. Objaśnienie konstytucyjne nie rozwiązuje jednak tego dylematu (chodzi o istnienie dwóch głów egzekutywy – prezydenta i premiera). Zdaje się, że nieuniknione jest wejście w pewnego rodzaju metafizykę państwa, czy szerzej polityki. Nawet sprawne państwo nie koniecznie służy dobrej sprawie, co wiemy także z historii. Polskie państwo owszem jest niesprawne, ale także nosi w sobie znaczy potencjał nieprawości, który w ogólnej perspektywie wynika z tego, że zachowało ciągłość w czynnikami władzy politycznej PRL opisanymi dobrze choćby przez Jadwigę Staniszkis w książce “Postkomunizm”. Zamiast nawiązać do tradycji politycznej jaką wskazywał choćby ruch “Solidarność” wyprowadziliśmy władze poza ład publiczny tworząc quasi mafijną przestrzeń „panowania”. W kontekście budowania polskiej państwowości związek z Polski z Unią europejską także ma dwuznaczny charakter – z jednej strony integruje prawnie polskie nieodzyskane wciąż przez Polaków państwo z drugiej wpycha w formy i treści  obce, szczególnie na poziomie wartości, polskiej, ale i europejskiej formie, co budzi sprzeciw różnych warstw „troglodytów” mających wciąż poczucie odrębności narodowej. Siłą wspierającą „międzynarodówkę” neokomunistyczną będzie jak to widać dziś Ruch Poparcia Palikota, który już stał się platformą nowoczesnego eurokomunizmu emancypacyjnego.

 

Kończąc trzeba podkreślić, że przywództwo w Polsce musi także akceptować fakt istnienia “troglodytów”, ponieważ nie są oni obywatelami drugiej kategorii, ale często niosą tę część narodowych wartości, które w czasach pokoju łatwo jest lekceważyć. A jednak nie można bez nich zbudować politycznego ładu. Zauważył to Dominique Moissi w wywiadzie drukowanym w RPN. Nie wydaje mi się by problem odzyskania przez Polaków państwa w głębszym sensie poruszał publicystów pisma. Doświadczenie kwietnia roku 2010 wskazało, że ten aspekt w określeniu sensu przywództwa w Polsce jest ważny. Trzeba zapytać jak przywództwo zmarłych (Lech Kaczyński) przekuć na przywództwo żyjących. Władza, którą mamy obecnie i będziemy mieli prawdopodobnie w najbliższych latach nie wie jak to zrobić – pogłębia ona wyalienowanie od państwa wielu grup społecznych sadząc, że łatwiej ich wykluczyć niż zobaczyć w nich szansę na odrodzenie w Polsce historii politycznej przeciw złudzeniu polityki PR-u. „Sądziłem wtedy, że nastąpiło pojednanie pomiędzy narodem a państwem, mimo że w ostatnim okresie polskiej historii naród był wyalienowany ze swego państwa. I nagle gzy głowa państwa zniknęła, Polacy zdali sobię sprawe, że mogą zgromadzi się wokół państwa. Niezależnie od tego, że była to krótka chwila , ona istniała, miała miejsce, można ją było osiągnąć. Sądzę, że należy o tym pamiętać i nie wolno zmarnować idealnego momentu wspólnoty opartej na tej wyjątkowej tragedii” – mówił D. Moissi Wojciechowi Przybylskiemu w kwietniu 2011 roku w Krakowie.

Tomasz Rowiński

za: pismo.christianitas.pl

Pismo na rzecz ortodoksji

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka